W piwnicy wydawnictwa National Geographic w Waszyngtonie znajduje się jedno z ważniejszych pomieszczeń. Biuro wypełnione wiertarkami, tokarkami
i innymi elektronarzędziami, gdzie pośród przewodów, układów scalonych, rozkręconych obiektywów pracują Ci, bez których wiele, wiele zdjęć znanych z okładek magazynu nigdy by nie powstało. To miejsce, gdzie naprawia się, modyfikuje i tworzy urządzenia wykorzystywane przez fotografów National Geographic. Urządzenia, których nigdzie nie można kupić, a są niezbędne do zrobienia zdjęcia z ukrycia, sfotografowania ptaka gniazdującego trzydzieści metrów nad ziemię albo wnętrza dziupli, dzięki którym powstają ujęcia z powietrza czy spod wody. Kenji, bo tak ma na imię człowiek, który od kilkudziesięciu lat przygotowuje te gadżety dla fotografów wykonał również fotopułapki, dzięki którym Steve Winter portretował lamparty śnieżne.
Tak zaczynałem jeden z wpisów na blogu dwa lata temu pisząc o fotopułapkach, które stosowałem podczas fotografowania niedźwiedzi brunatnych. Tak też rozpocznę dzisiejszy wpis o kolejnym urządzeniu, które ostatnio zabrałem w teren. Wprawdzie nie mam zaopatrzenia z Waszyngtonu ale mam to szczęście że mój Tata należy do bardzo zdolnych ludzi. Zajmuje się między innymi robieniem noży, które w moim odczuciu oprócz walorów użytkowych są po prostu śliczne. Kilka z nich możecie zobaczyć na tej stronie Oprócz nozy potrafi również zrobić drewnianą lokomotywę i jak widać wychodzi mu to całkiem nieźle.
Mimo że nie mam tego szczęścia iż każde wymyślone przeze mnie urządzenie może zrobić Kenji w swym warsztacie – to sporo moich potrzeb związanych z dziwnymi fotograficznymi zachciankami realizuje mój osobisty ojciec w jego osobistej piwnicy.
Jadąc do Grecji z założeniem zebrania materiału o pelikanach kędzierzawych jak również przygotowania fotowyprawy przed wyjazdem miałem już przygotowane pomysły na kadry. Wśród nich znalazły się nie tylko portrety ptaków, zdjęcia w ich naturalnym środowisku ale również ujęcia wykonane ultra szerokokątnym obiektywem z powierzchni wody lub pół na pół. Te drugie póki co niestety nie wyszły, ponieważ jezioro w większości było zamarznięte (co ostatnio miało miejsce w 2001 roku) i nie było możliwości wypłynąć łodzią aby wykonać zdjęcia w klarownej głębszej wodzie.
Tak czy siak – potrzebowałem czegoś co pozwoliłoby mi wykonać zdjęcia z powierzchni wody i niewielkiej odległości od pelikanów. Potrzebne było – jak mawiają Czesi – “Male Plavidlo”
Przygotowanie plavidla zajęło koło tygodnia. Pomysł, plany, zakupy, przymiarki, testy w wannie itp itd. Samo urządzonko musiało być rozkładane i na tyle małe abym mógł je ze sobą zabrać do bagażu rejestrowanego. Oczywiście aparat, obudowa, lampy jechały ze mną w bagażu podręcznym razem z innymi aparatami i obiektywami. Pływaki to pływaki do sieci rybackich zaś metalowe kulki to system mocowania lamp błyskowych znany pewnie doskonale wszystkim fotografującym nurkom.
Pływająca platforma została ochrzczona podczas wodowania, otrzymała imię Krab a szampana zamiast rozbić o kadłub wypiłem za zdrowie jednostki pływającej. Jak widać Krab posiadał też ogonek wykonany z bambusowej wędki, dzięki czemu byłem w stanie z odległości kilku metrów bardzo dokładnie sterować położeniem aparatu. Później jednak wiele zdjęć wykonałem bez “ogonka” bo bylem w stanie dalej od brzegu odpłynąć Krabem
Zasada działania dość prosta. Pływająca platforma z zamocowanymi lampami błyskowymi na uwięzi z cienkiego 3 milimetrowego repsznura unosiła się na wodzie kilkanaście metrów ode mnie. Ja siedziałem na brzegu trzymając w ręku tablet z włączoną aplikacją Olympus Image Share i sterowałem aparatem. Sterowałem mając możliwość ustawienia zarówno trybu fotografowania, zmiany zdjęć z pojedynczych na seryjne, ustawiania czasu otwarcia migawki, przysłony, czułości a nawet wybierania pola autofocusa poprzez dotykanie palcem w odpowiednim miejscu na ekranie tableta. Generalnie niczym się to nie różniło od trzymania aparatu w ręku – z tym wyjątkiem że aparat był od kilku do kilkunastu metrów ode mnie. Miałem możliwość regulacji ustawienia aparatu tak aby zdjęcia wykonywane były spod wody lub bezpośrednio z powierzchni. Kolejny przykład, że w poszukiwaniu nowych kadrów warto jest chwilkę pogłówkować i pomyśleć co można zrobić aby wykonać fotografie z innej, troszkę niecodziennej perspektywy. Całość na wodzie bardzo fajnie się sprawdziła. Miałem możliwość ustawienia aparatu tak aby fotografował pod wodą lub tuż nad powierzchnią.
Okazało się, że mimo iż jezioro było skute lodem i śmiałem się, że zamiast pływającej platformy lepiej sprawdziłby się miniaturowy bojer całość zdała egzamin i przyczyniła się do powstania ciekawych ujęć. Znów recepta na tego typu zdjęcia to mały dystans do fotografowanego obiektu i obiektyw szerokokątny.