Około drugiej nad ranem zbudziło mnie charakterystyczne “mlaskanie” kaloszy w podmokłym terenie. Człowiek? Tutaj ? W środku lasu ?
Było to tyle dziwne, że od najbliższej osady ludzkiej byłem oddalony o kilkanaście kilometrów. Siedziałem w małej czatowni w środku tajgi na granicy rosyjsko fińskiej licząc na możliwość fotografowania największego drapieżnika Europy.
Niedźwiedzia brunatnego – dość licznego na tym obszarze. Przyłożyłem więc lornetkę do oczu i zacząłem śledzić skraj polany wypatrując jakiegokolwiek ruchu. W tym samym momencie zza moich pleców znów dobiegł głos chlapiącej wody. Jasnym stało się że to nie kalosze ale cztery łapy wielkiego zwierza. Nerwowym ruchem sięgnąłem po aparat z teleobiektywem i zamocowałem go na statywie w odpowiednim miejscu. Robiłem to w pośpiechu aby nie stracić niepowtarzalnej możliwości zrobienia zdjęcia ale jak najciszej aby nie przepłoszyć długo wyczekiwanego gościa. Gdy skończyłem ustawianie aparatu, kilka metrów ode mnie, po swej prawej stronie ujrzałem małe oczy niedźwiedzia patrzące w moją stronę. Odległość między nami była na tyle niewielka, że czułem jego zapach i słyszałem sapanie a nawet bzyczenie kłębiącego się koło niego roju much. Z całą pewnością miał świadomość mojej obecności i wiedział, że patrzy na intruza na jego terenie ale w ogóle go ten fakt nie denerwował. Ja z kolei zastanawiałem się tylko nad dwiema rzeczami: Pierwszą czy dzieląca nas pół centymetrowa sklejka jest dla niedźwiedzia jakąkolwiek przeszkodą i drugą – czy zdołam zmienić obiektyw na taki, który pozwoli mi na sfotografowanie “misia” z niewielkiej odległości. Kontakt wzrokowy trwał zaledwie chwilę i drapieżnik zaczął się ode mnie oddalać. W pewnym momencie zakręcił tak jakby chciał pokazać mi się w swej całej okazałości. kląłem w myślach, że akurat ustawił się pod światło jednak po chwili już okazało się że to najlepsze co mógł zrobić. Przycisnąłem oko do aparatu, nacisnąłem spust migawki i wykonałem serię szybkich zdjęć. Cała fotografia zyskała złotą barwę a futro niedźwiedzia oświetlone od tyłu podkreśliło jego sylwetkę.
Gdy emocje opadły uświadomiłem sobie kilka rzeczy. Po pierwsze kilka lat temu na Spitsbergenie byłem świadkiem, gdy krewny niedźwiedzia brunatnego, czyli niedźwiedź polarny dużo grubszą sklejkę połamał jak by nie stanowiła żadnej bariery. Wtedy jedynym ratunkiem było strzelenie z rewolweru w powietrze. Zakładam więc, że niedźwiedź brunatny również bez problemu taką przeszkodę by pokonał. Sytuacja była o tyle gorsza, że siedząc w czatowni nie miałem ze sobą nic, co mogło by niedźwiedzia przepłoszyć.
Po drugie – mamy zakodowane aby nigdy nie robić zdjęć pod światło a tak naprawdę wiele unikalnych fotografii powstało właśnie dlatego, że skierowaliśmy obiektyw tam , gdzie teoretycznie nie powinniśmy go kierować. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie zdjęcie wykonane “pod światło” przyniesie dobry efekt. W większości przypadków taka fotografia będzie nie udana. Jednak w pewnych szczególnych sytuacjach jak ta tutaj – tak wykonana fotografia zyska bardzo wiele.