Stajnia OM System właśnie powiększyła się o nowy model – OM-3. Co nowego skrywa ten aparat i czy warto w niego zainwestować? Postaram się krótko to omówić.
Nie będę koncentrował się za bardzo na tabelkach, osiągach możliwościach – bo takich testów za chwilę w necie pojawią się tysiące. Z resztą wychodzę z prostego założenia zazwyczaj nowy korpus oferuje tyle samo bądź więcej co poprzednik. Słowem – zazwyczaj jest tak samo albo i lepiej. Jeśli taki OM-5 spełniał moje wymagania dotyczące jakości aparatu to OM-3 również będzie to robił. Zapraszam zatem na całkowicie subiektywną opinię po korzystaniu z tejże puszki i kilka słów o moich przemyśleniach co jest innego, nowego i co o tym sądzę.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to jego wygląd. OM-3 ma w sobie coś z klasycznego stylu retro i wyraźnie nawiązuje do kultowej serii OM, zaprezentowanej po raz pierwszy na targach Photokina w 1972 roku. Jest bardziej retro niż E-M5 czy OM-5 choć ten też uważam za ładny aparat. Na pewno patrząc po innych producentach możn stwierdzić, że ludzie to lubią i mamy jakiś powrót i liczne nawiązania do aparatów z ubiegłego wieku 🙂

Wygląd uważam za spory atut, bo niezależnie od tego, jak oceniamy możliwości aparatów sprzed pół wieku, jedno trzeba im przyznać – były po prostu piękne. Oczywiście to kwestia gustu, ale dla mnie to zdecydowany plus. Pod względem estetyki OM-3 zdecydowanie bardziej zachęca do fotografowania niż OM-1. Owszem, OM-1 to wszechstronny, niezwykle wydajny sprzęt, ale pytanie brzmi: czy każdy potrzebuje tak zaawansowanej maszyny? Nie każdy wymaga błyskawicznej szybkości zdjęć seryjnych, inteligentnego wykrywania ptaków w locie czy natychmiastowej zmiany ustawień. Dla tych, którzy fotografują street, portrety, krajobrazy, podróżują i nie wszystko dla nich kręci się wokół fotografii, ważniejsze może być coś innego – wygoda i estetyka. Czasem po prostu przyjemnie jest sięgnąć po aparat, który dobrze leży w dłoni i cieszy oko.
Przy tego typu aparatach jest też jeszcze jedna, nieoczywista zaleta – nie rzuca się w oczy. Przekonałem się o tym na własnej skórze podczas samotnych wędrówek po wąskich uliczkach mediny w Marrakeszu. Siedząc na ławeczce i obserwując lokalne życie, dołączyło do mnie dwóch mężczyzn. Rozmowa była przyjazna, a pytania standardowe: “Skąd jesteś? Co tutaj robisz? Jak długo zostaniesz? Czy to Twoja pierwsza wizyta w Maroku?” W pewnym momencie jeden z nich wskazał na mój aparat i zapytał: “Ile to jest warte?”
Nie była to komfortowa sytuacja. Zapadał zmrok, znajdowałem się w nieznanej uliczce, a moi rozmówcy byli postawnymi mężczyznami z bliznami na twarzach. Na szyi miałem wtedy najnowszy model OM-D, dosłownie kilka dni po światowej premierze, w zestawie z wysokiej klasy obiektywem stałoogniskowym. Sprzęt z pewnością nie należał do najtańszych, a ja musiałem szybko znaleźć sposób, by wybrnąć z sytuacji.
– Nie rozumiem – odpowiedziałem, grając na zwłokę.
Na szczęście jeden z mężczyzn sam dopowiedział resztę:
– Przecież to stary ruski aparat, wart może dwadzieścia euro.
Bez wahania przytaknąłem. “Tak, dwadzieścia, może dwadzieścia pięć euro, jeśli jest w dobrym stanie” – dodałem pewnym tonem. Zrozumiałem wtedy, że niepozorny wygląd aparatu retro może działać na naszą korzyść. Dlaczego uznali go za starego Zenita? Przed wyjazdem założyłem do niego stary pasek z analogowego aparatu, na którym cyrylicą wyhaftowana była nazwa “Zenit”. Jak się okazało – to wystarczyło, by nie wzbudzać podejrzeń.
To dobra lekcja, o której warto pamiętać. Nie warto afiszować się ze swoim sprzętem fotograficznym, zwłaszcza w mniej bezpiecznych miejscach. Dobrym pomysłem jest zaklejenie znanych logo kawałkiem taśmy w kolorze obudowy. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Oczywiście nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że moi marokańscy rozmówcy mieli złe zamiary, ale równie dobrze nie mogę tego wykluczyć. Faktem jest, że w wielu miejscach to, co dla nas jest po prostu drogie, dla kogoś innego może stanowić fortunę, dla której warto wiele zaryzykować.
Oczywiście rozmowa o wyglądzie ma umiarkowany sens, bo jednemu on przypadnie do gustu, a drugiemu nie. Ja jeśli miałbym na coś narzekać z wyglądu to tylna ścianka aparatu, która jak dla mnie jest troszkę zbyt pusta i przypomina mi trochę Gamepada. Jednak z punktu widzenia funkcjonalności bez problemu obsługiwałem te przyciski w grubych rękawicach zimą w górach.
Jednym z pierwszych elementów, które przyciągają uwagę, jest pokrętło znajdujące się z boku mocowania obiektywu, opisane jako MONO, COLOR, ART oraz CRT. Umożliwia ono błyskawiczną zmianę trybów kolorystycznych, co daje użytkownikowi dużą swobodę wyboru – wszystko zależy od indywidualnych preferencji. Mnie szczególnie przypadła do gustu opcja szybkiego przełączania na MONO, która nie tylko zachęca do eksperymentowania, ale wręcz prowokuje do ponownego zanurzenia się w świat czarno-białej fotografii – ale o tym za chwilę.

Nie zabrakło także trybów artystycznych, osobiście bardzo rzadko z nich korzystam – ale okazuje się, że są dość popularne. Mam jakiś przekrój upodobań ludzi, z którymi jeżdżę na fotograficzne wyprawy i okazuje się, że jestem dość odosobniony w mojej niechęci do wszelkiej maści trybów ART 🙂 Zdaję sobie sprawę z faktu, że to świetna opcja zwłaszcza dla osób, które nie przepadają za obróbką w programach takich jak Lightroom czy Photoshop i chcą mieć gotowy, „wywołany” obraz bez konieczności dalszej edycji. O ile tryba ART nie jest t
Symulacja barwnych filtrów – wygoda i funkcjonalność
Jedną z rzeczy, które uważam za wyjątkowo udane w trybie MONO, jest możliwość symulowania klasycznych barwnych filtrów stosowanych w fotografii czarno-białej. Wystarczy wejść do szybkiego menu i za pomocą przedniego pokrętła wybrać kolor filtra, a także dostosować jego intensywność. To niezwykle wygodne rozwiązanie, które pozwala w czasie rzeczywistym obserwować, jak zmieniają się odcienie szarości w zależności od zastosowanego filtra.
Pamiętam jeszcze czasy pracy na czarno-białych kliszach – zawsze miałem w torbie zestaw barwnych filtrów, które nakładałem na obiektyw w zależności od zamierzonego efektu. Gęsty czerwony filtr dodawał dramatyzmu scenie, żółty poprawiał kontrast chmur, zielony również dobry do krajobrazu ale jednocześnie podkreślał tonację skóry w portretach. Teraz to wszystko dostępne jest za jednym kliknięciem – bez konieczności żonglowania fizycznymi filtrami. Można natychmiast ocenić efekt i dostosować ustawienia, co znacząco ułatwia pracę.
Koło PASM – więcej opcji, większa elastyczność
Nowe koło PASM w zasadzie zachowuje funkcjonalność znaną choćby z OM-1 II, ale zostało wzbogacone o dodatkowy tryb C5. Mamy więc teraz pełen zestaw: P, A, S, M, B, C1, C2, C3, C4, C5. To zmiana, którą osobiście uważam za bardzo praktyczną – brakowało mi większej liczby własnych trybów użytkownika, a teraz mogę je dowolnie skonfigurować. Czy jest to zmiana istotna? To już kwestia indywidualnych potrzeb, ale jeśli dotąd nie korzystaliście z trybów C – myślę, że najwyższy czas zacząć.
Chcesz dowiedzieć się, do czego służą przyciski i jak najlepiej skonfigurować C1, C2? W prosty i przystępny sposób tłumaczę to w Kursie Guzikologii, który znajdziesz tutaj:
https://akademia.wyprawyfoto.com.pl
Koniec z przypadkowym nagrywaniem – przemyślana zmiana
Może to budzić pewne zdziwienie, ale z koła PASM zniknął symbol kamery. Osobiście uważam to za świetne posunięcie. Ileż to razy, zmieniając ustawienia z okiem przy wizjerze, przypadkowo przełączałem się na tryb filmowania, czemu zawsze towarzyszyło mniej lub bardziej ciche przekleństwo… Zwłaszcza w dynamicznych sytuacjach, gdy chciałem szybko przejść z C3 na C4, a zamiast tego uruchamiałem nagrywanie. Teraz ten problem został rozwiązany – tryby foto i wideo przełączamy oddzielnym przełącznikiem po lewej stronie korpusu.
Mamy tam trzy ustawienia: aparat, kamera oraz S&Q. Dwa pierwsze są oczywiste, ale tajemnicze S&Q to nic innego jak Slow & Quick – genialne rozwiązanie, które pozwala błyskawicznie wybrać, czy chcemy nagrywać w normalnym tempie, zwolnionym czy przyspieszonym. Nie ma już konieczności żmudnego przeszukiwania menu, by zmienić liczbę klatek na sekundę – wszystko ustawiamy wcześniej, a później korzystamy jednym ruchem. Kolejna zmiana, którą zdecydowanie zaliczam na plus.
OM-3 – przemyślana konstrukcja w kompaktowym wydaniu
Dla mnie OM-3 to naprawdę udany aparat – w porównaniu do OM-5 ma lepiej przemyślaną konstrukcję i kilka poprawek, które wyraźnie wpływają na komfort użytkowania. Widać, że producent wsłuchał się w potrzeby fotografów i ulepszył elementy, które wymagały dopracowania.
Cena – kluczowy aspekt każdej decyzji zakupowej
Co sądzę o OM-3? Oczywiście kluczowym czynnikiem, który zawsze towarzyszy tego typu wyborom, jest cena – a tej, pisząc ten tekst, jeszcze nie znam. Trudno więc się o niej wypowiadać. Zresztą dyskusje o tym, czy cena sprzętu fotograficznego jest „za wysoka” czy „za niska”, często prowadzą donikąd. Ostatecznie to rynek weryfikuje jej zasadność – jeśli znajdują się kupujący, oznacza to, że wycena jest akceptowalna zarówno dla producenta, jak i klientów.
Najważniejsze pytanie, jakie każdy powinien sobie zadać, brzmi: czy ja, stojąc przed decyzją zakupową, jestem gotów zapłacić tę kwotę? W moim przypadku trudno na to odpowiedzieć, bo jak wspomniałem – gdy piszę ten tekst cena nie jest jeszcze znana, a aparat oficjalnie ujrzy światło dzienne szóstego lutego.
Czy to aparat dla mnie?
I tak, i nie. W mojej pracy polegam głównie na OM-1 i OM-1 II, które są absolutnie fenomenalne w fotografii przyrodniczej. W tej dziedzinie kluczowe są szybkość działania, reakcja autofocusa i ogólna dynamika pracy – a w tym OM-1 nie ma sobie równych. Gdybym miał wybierać jeden aparat do pracy, to z dostępnych modeli nadal sięgnąłbym po OM-1 lub jego nowszą wersję.
Ale… (podobno wszystko przed „ale” jest nieważne )
OM-3 to naprawdę ciekawa opcja. Nie raz, pakując się na wyjazd, który jest bardziej urlopem niż pracą, wolę zabrać coś kompaktowego, zamiast topowego sprzętu. W takich sytuacjach często wybieram OM-5 lub EM-10 – mniejsze, mniej zaawansowane, ale doskonałe do spokojnego fotografowania w podróży.
OM-3 natomiast świetnie sprawdziłby się jako drugi korpus. Mając OM-1 jako główne narzędzie do dynamicznych ujęć z teleobiektywem, OM-3 mógłby pełnić rolę aparatu z szerokokątnym obiektywem, idealnego do krajobrazów czy zdjęć o szerszej perspektywie.
Z kolei podczas wakacji czy wyjazdu na narty, gdzie nikt nie „wymaga” ode mnie robienia zdjęć zawodowo, OM-3 wydaje się świetnym wyborem – kompaktowy, wygodny i wystarczająco zaawansowany, by cieszyć się fotografią bez zbędnego dźwigania ciężkiego sprzętu.
Podsumowując – dla mnie OM-3 to bardzo dobrze zaprojektowany aparat, który może być idealnym wyborem jako lekki sprzęt podróżny lub uzupełnienie dla bardziej profesjonalnego zestawu. Dla znacznej części użytkowników będzie to dobry wybór na podstawowy korpus, Ale oczywiście jest to opinia subiektywna.
Na zakończenie kilka kadrów z akcji podczas, której zdecydowanie wolę mieć aparat pokroju OM-3 bo jednak łatwiej mi się z nim działa w górach, na skiturach czy podczas innych aktywności gdzie aparat ma być ale nie musi być flagowcem 🙂