Guzik co wzywa śmigłowiec

Każdy, powtarzam każdy, kto wybiera się w tereny odległe, rzadko zamieszkałe czy wręcz “dzikie” powinien odpowiedzieć sobie na jedno kluczowe pytanie

co zrobię w “przypadku wypadku”. Jeśli odpowiedź będzie brzmiała: jakoś sobie dam radę,  przecież nic się nie stanie, czy podobnie –  zostań w domu.

Kroniki wszelkiej maści służb ratowniczych pełne są opisów akcji po tego typu “klientów”. Podobnie jak rejestry zakładów pogrzebowych.

Jestem ratownikiem GOPRu, strażakiem, mam przeszkolenie  w ratownictwie medycznym, działam  w górach , na morzu, pustyni czy rejonach arktycznych, nurkuję  i  wiem, że zawsze coś się może zdarzyć. Na szczęście nigdy nie byłem w sytuacji krytycznej  ale kilka razy przygoda mogła zakończyć się znacznie gorzej niż to miało miejsce. Zimą na norweskim płaskowyżu atakował mnie wół piżmowy, który jak się później okazało na szczęście jedynie chciał mnie nastraszyć. Gdyby jednak tylko mnie „delikatnie” poturbował miałbym problem z wezwaniem pomocy leżąc zimą na środku śnieżnego płaskowyżu.

Gdy fotografowałem płetwale błękitne u wybrzeży Sri Lanki – wyczarterowana łódź na której byłem miała awarię silnika a jak się później okazało na pokładzie nie było ani żadnych środków sygnalizacyjnych  ani radia. My zaś byliśmy już poza zasięgiem telefonii komórkowej. Przy odrobinie pecha mogliśmy tak dryfować kilka dni bez wody, jedzenia  i szans na zauważenie nas przez inne jednostki. Historie o nurkach zostawionych gdzieś „na środku” akwenu są koszmarnym snem chyba każdego, kto boi się bezsilności w takiej sytuacji. Niestety ten sen czasem zdarza się na jawie.

Kiedy w  “cywilizowanej”  części świata zrobimy sobie krzywdę wystarczy chwycić za telefon i wybrać numer alarmowy. Po godzinie czasem po dwóch zapewne pojawi się karetka wysłana przez NFZ. Nawet kiepsko znając język  powinniśmy dogadać się z dyspozytorem i wezwać pomoc. Reszta to już kwestie techniczne: czy przyjedzie po nas karetka czy przyjdą ratownicy górscy czy przyleci śmigłowiec.

Jednak co robić gdy w poszukiwaniu przygód czy kadrów zawędrujemy w miejsce gdzie nie ma zasięgu sieci komórkowej i gdzie nie chodzą zbyt często inni turyści ?
Zdarza mi się czasem bywać w takich rejonach i również czasem jestem w takich miejscach sam.

Endurance fot. Frank Hurley

W ciągu ostatnich stu  lat Świat uległ niewyobrażalnym przemianom. Kiedy w październiku 1915 roku załoga Endurance zmuszona była opuścić swój statek dowódca ekspedycji Sir Ernest Henry Shackleton podjął próbę uratowania swoich ludzi i siebie (tak, właśnie w takiej kolejności). Niebywale trudna akcja trwała do końca sierpnia 1916 roku i obejmowała poza wielodniową wędrówką po lodzie czy  marszem przez góry również  1200 kilometrowy rejs odkrytą szalupą, przez najbardziej burzliwe wody świata,  na Południową Georgię. Akcja zakończyła się niebywałym sukcesem -podczas  półtorarocznej tułaczki  po Antarktyce Shackleton nie stracił ani jednego człowieka! Ciekawy bardzo jest również wątek fotografa w tej wyprawie czyli Franka Hurleya ale o tym innym razem.  Dziś w takiej sytuacji wystarczyło by nacisnąć  guzik na niewielkim pudełku a pomoc pojawiła by się w ciągu kilkunastu czy kilkudziesięciu godzin. Czy to dobrze czy źle? Z jednej strony oczywiście dobrze. Z drugiej, coś bezpowrotnie straciliśmy. Kiedyś za wyjście na Everest zostawało się lordem Zjednoczonego Królestwa. Dziś trwa wyścig, kto młodszy, kto starszy, kto kulawy a kto wszedł tyłem. A tak naprawdę kryterium jest jedno -grubość portfela.

        Na początku sprawa była prosta – radzisz sobie sam. Później pojawiały się inne możliwości. Kiedy w roku 1897 Salomon August Andree, za pieniądze króla Szwecji Oskara II i Alfreda Nobla, który nawiasem mówiąc dał znacznie więcej niż król, chciał dolecieć balonem do Bieguna Północnego korzystał z “usług” gołębi pocztowych. Później pojawiło się radio.

Z problemem wzywania pomocy w odległych miejscach zawsze borykali się piloci i marynarze. Bo niby jak wezwać pomoc gdy nasz samolot rozbije się w tropikalnym lesie albo jacht zaczyna tonąć u wybrzeży Svalbardu lub gdzieś w połowie drogi między Europą a Ameryką? Oczywiście, można próbować przez radio. Ale jeśli uległo zniszczeniu podczas katastrofy, albo nikt nas nie słyszy?

Właśnie dla nich  powstał międzynarodowy system COSPAS SARSAT świetnie działający i oparty o satelity, oraz zorganizowane służby ratunkowe. Ktoś kto pływa po morzu albo pilotuje samoloty wie jaka jest wartość tego systemu. Początkowo były to urządzenia duże, takie bardziej “stacjonarne. Jednak, jak pisałem świat idzie naprzód i teraz sprzęt do wezwania pomocy w prawie każdym punkcie Ziemi mieści się w kieszeni. Warto zatem pomyśleć o korzystaniu z nich podczas ambitnych wyjazdów turystycznych czy fotograficznych Specjalnie dla nas – grupy – aktywnych podróżników  powstało urządzenie o nazwie PLB (Personal Location Beacon) .

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Mały nadajnik PLB

Mały lekki, “pancerny” i wodoodporny nadajnik, który nosimy ze sobą i jest naszą „ostatnią deską ratunku”. Wielu z Was wybiera się na samotne eskapady przez „dzikie” miejsca. Ponieważ  praca z aparatem wymusza czasem takie podróże od pewnego czasu staram się mieć ten sprzęt w kieszeni lub w przegródce torby fotograficznej. Korzystam z najmniejszego chyba dostępnego na rynku urządzenia czyli Ocean Signal PLB1 Co ważne, nadajnik w specjalnym pokrowcu dołączanym do zestawu pływa po powierzchni wody, tak więc nawet jeśli potrzebujemy wezwać pomocy na morzu nie musimy stresować się, że urządzenie opadnie nam na dno i je stracimy. 

Z punktu widzenia użytkownika nadajnika zasada działania i obsługa jest banalnie prosta. Wyjmujemy antenę w naszym urządzeniu wciskamy guzik i jedyne co nam pozostaje to oczekiwanie na ratowników którzy do nas przyjdą lub przylecą śmigłowcem.

Pamiętajmy jednak, że naciskamy “przycisk” pewnej niezwykle skomplikowanej technicznie machiny obsługiwanej przez tysiące ludzi na całym Świecie. Ludzi gotowych zrobić wszystko aby nam pomóc. Zawsze i w każdych warunkach. Po naciśnięciu guzika w naszym nadajniku  to małe urządzenie określa nasze położenie korzystając z satelitów GPS a następnie za pomocą bardzo mocnego nadajnika (5Wat) wysyła szczegółowe informacje dotyczące naszego lokalizacji do satelitów systemu ratunkowego. Wraz z tymi danymi przesyłany jest numer naszego nadajnika i służby ratunkowe doskonale wiedzą po kogo ruszają. Każdy taki nadajnik musimy zarejestrować w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego zaś wcześniej musimy uzyskać zgodę z UKE na korzystanie z danych częstotliwości.

rejestracja nadajnika PLB

rejestracja nadajnika PLB

 

Sygnał z satelitów wraz z wszelkimi zebranymi na nasz temat danymi wędruje na ziemię do służb ratunkowych. Ratownicy mają nie tylko informacę  o tym, że potrzebujemy pomocy ale również informację kim jesteśmy i gdzie się znajdujemy. Mają one również numer telefonu do osoby, którą mogą powiadomić o naszych kłopotach. Gdy nasz nadajnik nie odczyta swych współrzędnych z GPS to satelity systemu COSPAS-SARSAT określą (metodą Dopplera) naszą przypuszczalna pozycję

Oczywiście PLB to młodszy kuzyn radiopławy  EPIRB  stosowanej  powszechnie na morzu  Każde uruchomienie radiopławy wiąże się z rozpoczęciem akcji przez ratowników. Jednak EPIRBy są wielkie i nieporęczne. Nadają się do używania   na statku czy jachcie ale nie wyobrażam sobie wędrówki z takim czymś. Dla osób spędzających aktywnie czas w odległych miejscach stworzone zostały malutkie nadajniki PLB czyli kieszonkowa wersja EPIRB.

coastguardnews.com

Jadąc w trudny czy niebezpieczny teren zawsze zabieram ze sobą taki nadajnik. Na szczęście jeszcze mi się nie przydał i oby tak zostało – ale jakoś bezpieczniej się czuję wiedząc, że gdy przyjdzie ta chwila  będę mógł “zawołać” POMOCY! Biorę go też ze sobą zawsze prowadząc fotowyprawy.  Dla bezpieczeństwa swojego i podopiecznych. Jeśli ktoś z uczestników wyjazdu będzie potrzebował pomocy a akurat będziemy z dala od zasięgu telefonu komórkowego – mam możliwość szybkiego wezwania pomocy i zawiadomienia służb. Daje to nie tylko poczucie bezpieczeństwa ale i realną możliwość uratowania komuś życia bez względu na to czy nasza grupa znajduje się na oceanie, w Interiorze Islandii, na grenlandzkim lodowcu czy afrykańskiej pustyni. Bez względu na to czy zagrożenie życia wynika z użądlenia przez osę czy z ataku serca.

OLYMPUS DIGITAL CAMERANadajnik z wysuniętą anteną.


Właśnie, tu tkwi pewna pułapka. Wiedzą o tym dobrzy żołnierze oddziałów specjalnych. Kamizelka kuloodporna budzi w jej “nosicielu” fałszywą pewność siebie. Pozwala robić rzeczy, których nie zrobiłoby się bez niej. Zapominając często, że wyszkolony przeciwnik i tak strzela w głowę. Posiadanie PLB i łatwość wezwania pomocy nie może nas zwalniać od myślenia i ostrożności. Jakie to jest łatwe pokazuje, szokujący przy poznaniu szczegółów przykład, o którym za chwilę Z całą pewnością jest to jedyny i najlepszy sposób na skuteczne zapewnienie sobie możliwości ratunku. Oczywiście tam gdzie system działa bo też należy pamiętać o tym, że nie obejmuje on całego świata. O tym jak poważnie podchodzi się do tego typu sygnałów naszego małego żółtego przyjaciela świadczy  historia z okolic Lęborka gdzie na złomowisku przypadkowo uruchomiono taki nadajnik. Chwilę po uruchomieniu sygnału na miejscu znajdował się już śmigłowiec ratunkowy Marynarki Wojennej RP. Brawa dla systemu i SARu za natychmiastową reakcję !

Jeśli jeździmy rzadko, nie musimy nadajnika kupować. Wiele służb ratunkowych na całym świecie oferuje wynajem PLB.  Kierdy jednak jeździmy często,  jesteśmy aktywni najlepiej jest mieć własny sprawdzony nadajnik. Wyjdzie taniej niż wypożyczać na każdy trudny i potencjalnie niebezpieczny wyjazd z aparatem. Dodatkowo wyrabiamy sobie nawyk. Zawsze podczas pakowania automatycznie wrzucamy go do plecaka. Pomyślcie o tym gdy jedziecie fotografować gdzieś na pustkowiach – w interiorze Islandii, na Grenlandii czy australijskiej pustyni.

SPOT

Dość dużą popularność w środowisku podróżników ostatnimi czasy zyskał lokalizator satelitarny SPOT. To też interesujące urządzenie, ale warto zwrócić uwagę na fakt iż jest to lokalizator całkowicie spoza systemu ratowniczego COSSPAS SARSAT. Ma bardzo małą moc nadajnika (400mW) względem profesjonalnego rozwiązania (5W) i działa w oparciu o komercyjne satelity. To poważna wada.  Korzystanie z tego urządzenia wiąże się nie tylko z abonamentem,  który należy opłacać aby lokalizator poprawnie działał ale również z niebezpieczeństwem że sprzęt niestety zawiedzie w momencie kiedy będziemy go najbardziej potrzebowali. Powodów może być wiele – problemy z nawiązaniem połączenia z satelitami, sygnał SOS przekazany nie tam gdzie trzeba czy problemy z koordynacją akcji ratunkowej. Oczywiście plusem lokalizatora jest fakt że możemy wysyłać krótkie wiadomości tekstowe oraz że nasza pozycja jest co jakiś czas wyświetlana na stronie internetowej. Możemy udostępniać ją na portalach społecznościowych a inni mogą online śledzić gdzie obecnie się znajdujemy. Pytanie jednak czy bardziej zależy nam na bezpieczeństwie czy na relacji z podróży? Jeśli to pierwsze  – zdecydowanie lepiej korzystać jest ze sprawdzonego systemu w którym funkcjonują służby ratunkowe SAR (Search And Rescue). Jeśli to drugie- PLB nam w tym w żaden sposób nie pomoże.

Jakie są różnice pomiędzy nadajnikiem SPOT a PLB? Kolosalne. Mniej więcej jak między parowozem a  Shinkansenem. SPOT jest urządzeniem służącym przede wszystkim do komunikowania swego położenia z dodatkową opcją powiadomienia o kłopotach. Jeśli się nie uda nic złego się nie stanie ale nie traktowałbym tego jako alternatywy do PLB jeśli chodzi o wzywanie pomocy.

Moc nadajnika

SPOT ma nadajnik o mocy 400 miliWat podczas gdy PLB używa nadajnika o mocy 5Wat.  Jak to zobrazować? Potrzebujemy 12,5 SPOTów aby uzyskać taką moc jaką daje jeden PLB. Jeśli nasz sygnał wezwania pomocy ma przebyć drogę 1000km dobrze jest zadbać o to aby nadajnik miał wystarczającą moc i wiadomości dotarły tam gdzie trzeba zwłaszcza, że po drodze, możemy mieć wiele czynników przeszkadzających nam w wysłaniu sygnału. Możemy być w dżungli, czy na dnie kanionu

Częstotliwość

W  systemach  satelitarnych  transmisja  sygnału  radiowego  jest  prowadzona  między sztucznym   satelitą   Ziemi   −   a   stacją   naziemną (nasz nadajnik)    Istotnymi   problemami  są tłumienie  sygnału  radiowego  przez  opad  deszczu  i  gazy  atmosferyczne,  scyntylacje  i  przeniki  polaryzacyjne.  Na  podstawie  wykonanych  obliczeń  można    stwierdzić, że    ich    znaczenie    wzrasta    przy    dużych częstotliwościach. Teoretycznie więc im wyższa częstotliwość tym trudniej będzie sygnałowi “przebić się” przez przeszkody. PLB pracuje na częstotliwości 406MHz zaś SPOT na czterokrotnie wyższej częstotliwości czyli 1,6GHz

Prawo Murphy’ego mówi, że jeśli cokolwiek ma pójść źle, pójdzie źle.

Dodatkowo warto wspomnieć, że PLB komunikuje się z SAR nie tylko na częstotliwości 406MHz co pozwala ratownikom na zlokalizowanie nadajnika, który z jakiś przyczyn nie podał swego położenia odczytanego z GPS ale również wydawany jest sygnał naprowadzający o częstotliwości 121.5MHz dzięki czemu służby ratunkowe będące w niedalekiej odległości od poszkodowanego są w stanie  dokładnie doprecyzować gdzie znajduje się nadajnik.

Złota godzina
Nie tylko w fotografii ale również w ratownictwie funkcjonuje pojęcie złotej godziny. to czas, w którym pacjent powinien zostać wyprowadzony ze wstrząsu lub, jeśli wymaga operacji, znaleźć się na stole operacyjnym. Zegar tyka od momentu urazu dlatego niezmiernie ważne jest aby służby do poszkodowanego dotarły jak najszybciej. Poniżej myślę że dość ważna wypowiedź kierownika Morskiego Ratowniczego Centrum Koordynacyjnego w Gdyni.

Podstawowa zasada – urządzenia komercyjne nie są składową GMDSS tak jak EPIRB czy PLB działające w systemie COSPAS-SARSAT. Aktywacja EPIRB czy PLB powoduje natychmiastowe uruchomienie systemu COSPAS-SARSAT  i nie tylko my dostajemy sygnał ale również centra najbliżej lokalizacji – uruchamiany jest cały system SAR. Urządzenia komercyjne, których jest bardzo dużo wymagają łańcucha pośredniego – ktoś musi odebrać sygnał i nam przekazać i nie są one kompatybilne z danymi stosowanymi w SAR. Gdy dodatkowo PLB czy EPIRB jest GPS to mamy idealną sytuację – jedziemy na punkt. Gdy brak GPS to satelity systemu określą(metodą Dopplera) przypuszczalna pozycję i w tym wypadku konieczne są  poszukiwania. IMO ( International Maritime Organisation) zaleca używanie  systemów GMDSS jako gwarantujących natychmiastowe rozpoczęcie operacji poszukiwawczo – ratowniczej.

Zdecydowanie uważam, że lepszym i bardziej niezawodnym rozwiązaniem od SPOT będzie PLB. Oczywiście lepiej jest mieć przy sobie cokolwiek nic nie mieć żadnego nadajnika, jednak gdy na szali leży czyjeś życie warto jest mieć sprawdzone systemowe rozwiązanie.

Teraz zapowiadana historyjka o tym jak głupota da sobie radę ze wszystkim  możemy ją znaleźć tutaj.  Myślę, że do myślenia powinna dać wypowiedź Janusza Maziarza, kierownika Morskiego Ratowniczego Centrum Koordynacyjnego w Gdyni na temat historii akcji ratunkowej a co za tym idzie przydatności urządzenia SPOT:

“Pan Lisewski wziął z sobą urządzenie do ustalania pozycji na lądzie. Dane, które otrzymywali ratownicy, były niekompatybilne z mapami nawigacyjnymi. System, którym posługiwał się Polak, był nieznany ratownikom zarówno stamtąd, jak i stąd. Amerykański, będący poza globalnym systemem ratowniczym, płatny. Musieliśmy najpierw uzyskać zgodę na otrzymywanie danych, a później jeszcze je przeliczać.”

Wady PLB? Jedyna jaką dostrzegam to cena. Urządzenie kosztuje 1500 PLN choć biorąc pod uwagę fakt, że jest to wydatek na najbliższe 10 lat (żywotność baterii) wychodzi 150 PLN/rok ( wiem, wiem – jakoś trzeba sobie wydatki tłumaczyć)

Planując mniej lub bardziej ekstremalną eskapadę z aparatem fotograficznym pomyślcie czy nie warto do bagażu dorzucić małego nadajnika, który w sytuacji krytycznej będzie dla nas być może ostatnią deską ratunku. U mnie obecnie jest to stałe wyposażenie torby fotograficznej na wszystkich dalszych wyjazdach. Nigdy nie wiemy kiedy będziemy potrzebowali wezwać pomocy gdzieś na jakimś pustkowiu. Oczywiście najlepiej jeśli nigdy nikt z nas nie będzie miał potrzeby użyć takiego nadajnika. Pomyślcie też o ubezpieczeniu planując tego typu wyjazd.

Instrukcja obsługi PDF

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    1. Bardzo dziękuję. Troszkę odbiega od tematyki foto ale z fotografią w terenie się zazębia a może i się przyda tym, którzy się włóczą po świecie nie koniecznie w poszukiwaniu kadrów.

  1. Świetny artykuł. Trochę podróżuję, bywam w trudnych miejscach. Uważam że temat wart jest propagacji w kręgach ludzi podróżujących w trudne regiony.
    Mam PLB1, wybrałem spośród kilku podobnych zabaweczek, ten wydał mi się najlepszy z wielu względów.
    Pozdrawiam

  2. Mistrzostwo, zamierzam zrobic mini wykład dla całej firmy bazując na własnych doświadczeniach sternika morskiego i Twoim artykule. Jak dostane zgode, będzie wsparcie. Dziękuję