Często wspominam o tym, że lubię fotografować aparatem, który jest pancerny. Cokolwiek będzie się kryło pod pojęciem “pancerny”
Aparat nazywany potocznie pancernym to na ogół aparat uszczelniony i o wzmocnionej konstrukcji. Większość aparatów, które używam czy używałem należą do tej grupy. Czy to lustrzanki czy bezlusterkowce jak EM-1 czy EM-5 zapewniają ochronę przed zachlapaniem lub zalaniem. Producent każdego z zabezpieczonych aparatów podaje w instrukcji jaki jest stopień ochrony sprzętu. Przyjmuje się stosowanie klasy szczelności czyli tajemniczych określeń jak IP-x1 czy IP-67. Wyjaśnienie tego kodu można znaleźć tutaj
Wszystkie z moich aparatów uszczelnianych posiadają te aparaty (oczywiście użytkowane dużo bardziej hardcore’owo niż dopuszcza instrukcja ) myślę że wytrzymują coś na poziomie IPX4 / IPX5
Prawda jest taka, że zapewnienia producenta są do poziomu IPX1 – i jesli zerkniemy w instrukcję naszego aparatu to znajdziemy tam informację na co można pozwolić sobie z aparatem. To nie jest jakaś wielka klasa szczelności natomiast aparat wytrzymuje naprawdę wiele, wielokrotnie widziałem jak znajomy podczas prezentacji wylewał na niego szklankę wody a masa tego typu filmów jest w internecie. Ja swoich też nie oszczędzam i póki co od wody im nic złego się nie stało… Jeśli nie jest to aparat podwodny to oczywistym jest fakt, że nie należy go wkładać do wody i myślę że większość użytkowników zdaje sobie z tego sprawę. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy w wyniku naszej nieuwagi, zbiegu okoliczności czy po prostu pecha nasz aparat ulegnie zalaniu.
Kilka razy pisałem o uszczelnieniach w tym czego używam – napiszę więc o braku uszczelnień w cudzym aparacie. Prawdę powiedziawszy nie ma znaczenia czy ten aparat miał uszczelnienia czy nie – ponieważ aby był w pełni chroniony musiałby mieć klasę IP-X7.
Kilka razy miałem sytuacje podbramkowe, Raz Na Spitsbergenie fala morskiej wody, która zalała Zodiaka przykryła nie tylko mnie ale i sprzet foto Na szczęście był w skrzynce Peli. Ostatnio na Sri Lance podczas “polowania” na płetwale błękitne cały sprzęt ( opakowany w torbę Lowepro toploader ) leżał w wodzie do kostek. O dziwo też nie skończyło się dramatem nawet dla obiektywu, który w osobnym pokrowcu przyczepiony był do samej torby. Gdy w Nepalu fotografowałem kąpiel słoni i chciałem być jak najbliżej tych zwierząt aby uchwycić bryzgającą na wszelkie strony wodę.
Wszystko było super do czasu aż jeden ze słoni stwierdził, że jestem doskonałym celem aby wylać na mnie kilka wiader wody. Myślę, że miał z tego wielką radochę. To właśnie sytuacje w których doceniam uszczelniany korpus ( w przypadku zdjęć słoni OMD EM-1) Aparat to narzędzie i ma służyć do pracy. Lepiej pracuje się narzędziem, którego nie boimy się używać. Łatwiej nam przejechać przez błoto czy leśną drogę samochodem, którego nie boimy się pobrudzić czy porysować. Tak samo jest ze sprzętem fotograficznym. Ma nam służyć i mamy po niego sięgać wszędzie tam gdzie potrzebujemy.
Są jednak sytuacje gdzie nasz sprzęt został nieodpowiednio zabezpieczony. Podczas zeszłorocznej fotowyprawy na Islandię fotografowaliśmy z uczestnikami wyjazdu formacje skalne Dyrholaey. Podjechaliśmy tam wieczorem, żeby załapać się na złotą, i błekitną godzinę i porobić zdjęcia na długich czasach ekspozycji. Piekna Islandzka pogoda. Ani nie padało, wiatr słaby – rewelacja. Tryb fotografowania też bardziej geriatryczny niźli ekstremalny – aparat na statywie, długi czas ekspozycji z filtrem szarym lub bez, wężyk spustowy i zdjęcia z rozmytymi falami Atlantyku.
Staliśmy więc na plaży w niewielkiej odległości od siebie, każdy z aparatem na statywie i “dłubiący” coś w swoich kadrach. W pewnym momencie do brzegu dopłynęła duża fala. Tak duża, że nie dało się uciec suchą nogą. Chwyciłem więc statyw z aparatem uniosłem go ponad głowę i zacząłem uciekać. Jak się okazało większość zrobiła to samo. Większość a nie wszyscy. Jedna z uczestniczek zaczęła uciekać przed falą zostawiając jednak aparat na statywie… W pół drogi zorientowała się że czegoś brakuje jednak jak łatwo się domyśleć aparat leżał już na dnie i jak by nie był uszczelniany – póki nie jest to sprzęt podwodny szanse na przeżycie miał niewielkie. Nastała w naszej ekipie grobowa cisza, pozbieraliśmy zabawki i udaliśmy się do domu na nocleg…
Sytuacja po zalaniu aparatu wodą zwłaszcza słoną nie należy do najciekawszych. Są spore szanse, że sprzętu nie da się odratować zwłaszcza, że mało który serwis będzie chciał się podjąć naprawy. Przyczyna takiego podejścia serwisów jest w sumie prosta. Nawet jeśli uda się aparat postawić na nogi – to nigdy nie mamy pewności czy za kilka dni / tygodni / miesięcy – nie popsuje się coś nowego. Słowem należy mieć ograniczone zaufanie do takiego aparatu po naprawie.
Co można zrobić w takiej sytuacji ?
Nie ma uniwersalnej receptury i i tak jesteśmy w sytuacji podbramkowej. Lepiej więc coś robić niż nie robić nic. Pierwsze co to wyjmijmy z aparatu baterie. Jeśli był wyłączony – to nie włączajmy go.
Druga rzecz, dość kontrowersyjna ale myślę, że gdybym osobiście był w takiej sytuacji to… wypłukanie sprzętu. Wypłukanie w wodzie słodkiej najlepiej destylowanej. Po co ? Aby rozpuścić sól znajdującą się we wnętrzu aparatu.
Jeśli słodka woda wlała się do wnętrza to nasz sprzęt i tak został zamoczony. Nie grozi nam już raczej że zalanie aparatu mu zaszkodzi bardziej. Bardziej zaszkodziło mu pierwsze zalanie.
W naszym omawianym przypadku płukaliśmy ( z resztą zgodnie z zaleceniem serwisantów ) dobrze wypłukany sprzęt pozbawiony zostanie soli a tej nie lubimy bo przyspiesza korozję.
Kolejny kontrowersyjny sposób – czego też nie polecam ale podsuwam jako rozwiązanie – to alkohol. Jeśli wypłukany z morskiej soli sprzęt – czyli kilka razy wymoczony w wodzie słodkiej i wstępnie wysuszony zanurzymy w spirytusie Dobry jest izopropylowy 99% ( Osobiście uważam, że spożywczy rektyfikowanym też będzie nie zły – zwłaszcza, że można później”zapić smutki” po awarii sprzętu. ) Resztki wody zostaną “wyłapane” przez spirytus a sam spirytus dużo łatwiej nam odparuje niż sama woda. Z tak zabezpieczonym sprzętem po powrocie z wyjazdu udać się należy do serwisu, który podejmie się naprawy…
Nie pytajcie tylko czy to zdjęcie z płukania w wodzie czy z płukania w spirytusie i nie pytajcie czy oblizywałem palce 😉
Sam aparat o dziwo został postawiony na nogi. Działa i ma się dobrze – przynajmniej do następnej awarii. O ile te działania wyżej opisane sa taką próbą ratowania się z sytuacji beznadziejnej o tyle weźcie sobie proszę do serca radę uniwersalną i ponadczasową. Na ważne zlecenia czy na ważne wyjazdy – zabierajcie ze sobą dwa korpusy.