Dzisiejszy wpis będzie trochę mało fotograficzny, trochę żartem, trochę serio. Może dlatego, że lubię szukać pozytywnych historii w niezbyt
pozytywnych wydarzeniach. Więc po kolei.
Znajomy poprosił mnie abym jego “uszczelniony” obiektyw do aparatu pewnej marki zawiózł do człowieka, który jakoś ogarniał wysyłkę do serwisu. Uszczelniany obiektyw miał w swoim wnętrzu znaczną ilość pyłu a nawet piasku, dlatego słowo uszczelniany jest w cudzysłowie. Coś tam mu upadło na pustyni coś zassało pył i aparat miał być czyszczony. Zadeklarowałem się, że pomogę i w myśl starego chińskiego przysłowia, że każdy dobry uczynek musi zostać ukarany – dostałem po tyłku. Nie ma w tym żadnej winy żadnego ze znajomych ale mam pretekst, żeby na nich coś zwalić 🙂
Jakiś czas temu w życie weszło rozporządzenie RODO więc nie mogę wymieniać znajomych z imienia i nazwiska. Otóż osoba odpowiedzialna za wysyłkę obiektywu do serwisu to Redaktor Naczelny jednej z gazet fotograficznych (tej od Lorem Ipsum 😉 ). Do niego miałem dostarczyć popsuty obiektyw i pech chciał, że… wjechałem w “kałużę”. Nie będę rozwodził się jak do tego doszło bo nie to jest tematem wpisu, ale zapewniam, że przynajmniej co trzeci kierowca będący w mojej sytuacji pojechałby tą samą trasą. Okazało się, że kałuża nie jest słowem adekwatnym. Co do powierzchni można było zakwalifikować ten akwen do kałuż, ale jej głębokość znacząco przekraczała głębokość opisaną w definicji kałuży.
Pierwsze co zrobiłem to ochrona “uszczelnianego” białego obiektywu 70-200, który leżał na podłodze. Złapałem więc go od razu, wyszedłem przez otwarte okno od strony pasażera i położyłem go w bezpiecznym miejscu kilka metrów dalej, razem ze swym portfelem i spodniami. O telefonach zapomniałem, bo te leżały w samochodzie. Zapomniałem też o kilku innych rzeczach ale o tym później.
Wróciłem do auta i zacząłem ratować samochód. Wsiadłem za kierownicę, włączyłem reduktor i pomału mozolnie wycofywałem się z “kałuży”. Póki samochód był pusty pomału jechałem w stronę z, której przyjechałem. Problemy zaczęły się gdy auto nabrało jakieś półtorej tony wody. Przez głośniki w drzwiach woda zaczęła napływać niczym przez słuchawkę prysznica aby po chwili wypełnić cały samochód. Szybko przeanalizowałem co mogłoby ucierpieć i stwierdziłem, że nic takiego nie ma. Nie miałem ze sobą komputera, aparatów, obiektywów czy lamp błyskowych. Miałem natomiast dwa telefony komórkowe i dysk zewnętrzny SSD. Wszystko koło dźwigni zmiany biegów więc dość nisko. Telefony mam dwa: mój ulubiony kultowy już HTC ChaCha oraz Samsunga Galaxy S7. Dysk miałem na szczęście pancerny – czyli SanDisk Extreme Portable SSD. Po chwili woda była wszędzie. Dookoła mnie pływały puste butelki po wodzie , puszki po napojach energetycznych, apteczka, trójkąt ostrzegawczy, gąbka do wycierania szyby itp itd. Generalnie bardziej mnie interesowało uratowanie samochodu niż to co miałem wtedy dookoła siebie, jednak gdy udało mi się wyciągnąć samochód z błota zacząłem szacować straty. Głównie związane one były z samochodem. Wycieraczka tylna chodziła non stop, tapicerka lekko zawilgotniała, radio nie grało, przetwornicę na 230 V szlag trafił, stary pendrive odmówił posłuszeństwa, kierunkowskaz nie mrugał ale świecił ciągłym światłem. Okazało się też, że zalałem też trochę mienia ruchomego znajdującego się w jego wnętrzu. Dwie rzeczy spośród reklamowanych przez producenta jako wodoodporne przetrwały bez najmniejszego problemu. Zarówno dysk jak i S7 nie ucierpiały. Telefon przez jakiś czas wyświetlał komunikat “wykryto wilgoć w porcie USB”. Dysk z kolei po powrocie do domu i sprawdzeniu działał bez problemowo.
Fakt, tego typu sytuacje nie dotykają dużej części użytkowników tylko jakiś ułamek “lekkoduchów” ale mimo wszystko nigdy nie wiemy kiedy znajdziemy się w podobnej sytuacji, kiedy nasz cenny sprzęt wpadnie do wody czy w błoto. I to jest powód dla, którego uwielbiam elektroniczne sprzęty uszczelniane i pancerne. Jeśli mogę wybrać telefon, aparat albo dysk z uszczelnieniami wolę dopłacić i wybrać taki model niż bać się że jak wpadnę do wody to sprzęt zawiedzie. Jak widać Galaxy S7 nie bał się kontaktu z wodą. Dysk SSD, na którym mam zapisane ważne dla mnie dane również pomyślnie przeszedł ten niezapowiedziany test.
To tylko pokazuje, że jeśli wydajecie jakieś pieniądze na dysk SSD lub na smartphone’a – to według mnie warto dorzucić “kilka groszy” aby kupić sprzęt uszczelniany. W przypadku jakiejś “przygody” szanse na zniszczenia naszej elektroniki są zminimalizowane. Oczywiście zakładam, że mało kto z czytelników miał kiedykolwiek w samochodzie tyle wody ale w normalnym życiu fotografa są dziesiątki sytuacji kiedy nasz sprzęt może ulec zamoczeniu. Zdecydowanie jestem spokojniejszy gdy wiem, że dany sprzęt jest zabezpieczony i spokojnie mogę go wrzucić w wodę.
A samochód ?
To Forester. Jak mawiają Rosjanie “Танки грязи не боятся”. Wylałem wodę “zęzową” kubkiem, sprawdziłem filtr powietrza, odpaliłem, pojechałem w dwa miejsca w mieście załatwić co miałem załatwić, wróciłem do domu a teraz go suszę… Trzeciego dnia w samochodzie zaczynała unosić się woń zgniłej kiszonki, ale okazało się, że lato było bardzo upalne i samochód bardzo dokładnie wysechł w środku. Wykorzystałem też mnóstwo drewnianego kociego żwirku i odświeżacze powietrza. Samochód jak nowy, póki co nie sprzedaję…
Ani auta, ani smartfona ani dysku. Niestety HTC ChaCha musiałem kupić nowy…